Menu

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Firanowy ornament

Kobieta zmienną jest! W moim przypadku to powiedzenie oddaje 100% prawdy w kwestii dekoracji wnętrz. Cały czas coś bym zmieniała, udoskonalała. I tak po kilku miesiącach patrzenia zaraz po przebudzeniu i tuż przed zaśnięciem na naszą fototapetę postanowiłam coś zmienić. Trochę rozjaśnić, dodać lekkości, ażurowości, a jednocześnie dopasować wygląd tapety do dość romantycznego wystroju naszej sypialni. I tak wpadłam na pomysł firanowego ornamentu. Inspiracji dostarczyła mi ozdobiona w ten sposób komoda do zobaczenia tutaj i ściana w sypialni Ystin  Sama Ystin była bardzo pomocna bo błyskawicznie odpisała na mojego maila z prośbą o udzielenie wskazówek na co zwrócić uwagę podczas pracy. Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję. Jeśli komuś przyszedłby do głowy podobny pomysł to wszystkie rady przekazuję: 
Po pierwsze dobrze umocować firankę ze wszystkich stron, tak żeby była naciągnięta i równo przylegała. 
Po drugie pryskać grubo bo poprawki nie wchodzą w grę.  
Po trzecie nie trzymać sprayu długo w jednym miejscu.

Jak poradziła Ystin tak też zrobiłam. Zaczęłam  od zakupu firanki z dużymi oczkami i dużą ilością wzoru po to by widać było przez niepomalowane miejsca fragmenty fototapety. Potem przyszedł czas na przytwierdzenie materiału do podłoża. Łatwo nie było, a trzeba było to zrobić dokładnie, bo jeśli firana odstawałaby w niektórych miejscach wzór by się nie odbił. Najgorzej było z częścią przy suficie. Za nic nie chciała trzymać się za pomocą taśmy, aż wpadłam na pomysł by zastosować małe klińce i spróbować je wcisnąć w między zabudowę, a sufit i w ten sposób przytwierdzić firankę. Udało się.
Tak wyglądała firana przytwierdzona do fototapety oraz zabezpieczone boki, góra i dół czym się dało i co było pod ręką.
 























Jak się potem okazało takie zabezpieczenie było zdecydowanie za słabe. Farba w sprayu nie lądowała tylko na fototapecie, ale unosiła się w całym pokoju tworząc białą, lepką mgłę. Osiadła ona na wszystkim co poziome. Rano, po tym jak dzień wcześniej szorowałam całą podłogę, wszystkie meble i sprzęty znajdujące się w sypialni i w garderobie, miałam niezłe bóle mięśni. Czułam się jak po SKS-ach, a na które chodziłam w szkole podstawowej. Dziś, gdyby zachciało mi się coś jeszcze raz malować sprayem w pomieszczeniu, stworzyłabym coś na kształt namiotu tlenowego z foli malarskiej i dopiero pryskała. Nie wiem tylko czy dało by się tam oddychać bo i bez tego było trudno wytrzymać podczas całej akcji.
Tak wyglądała fototapeta po zdjęciu firany:
Nie wyszło tragicznie, ale jak dla mnie trochę za słabo były widoczne nasze twarze i zarys wiatraka. Postanowiłam więc je nieco odkryć i zaschniętą farbę, w niektórych miejscach zszorowałam gąbka do mycia naczyń.

Teraz wygląd tak:
Na zdjęciach ta różnica nie jest tak widoczna jak w rzeczywistości, ale wprawne oko zauważy zmianę.

A teraz dla porównania:
            Tak było:                                                        Tak jest:
 


Co myślicie o tej metamorfozie? Może być? Pewnie za jakiś czas znów wymyślę coś nowego bo kobieta zmienną jest.
T.


środa, 13 sierpnia 2014

Co nowego w moim M.

Dziś chciałam Wam pokazać jakie nowości zagościły, albo zagoszczą w moim królestwie. Zacznę od drobiazgów czyli stoperów w formie woreczków. Niestety nie mogę pochwalić się ich własnoręczną produkcją. Zostały po prostu zakupione w gotowej formie, w jednej z olsztyńskich hurtowni materiałów dekoracyjnych i AGD. Mimo to bardzo je lubię. Są wysokie, a przez to praktyczne bo super sprawdzają się do przytrzymywania drzwi balkonowych, które u mnie osadzone są dość wysoko nad posadzką. Na lato jak znalazł.

 

 Pojawił się też aparat skrzynkowy z 1947 roku wypatrzony w sklepie z meblami holenderskimi i różnymi klamotami w trakcie wypadu do Słupska. Podczas jego zakupu odkryłam w sobie smykałkę do targowania, o którą siebie wcześniej nawet nie podejrzewałam. Aparat dobrze odnalazł się w towarzystwie ebonitowego telefonu i radia po dziadku.

 


Niebawem do nowości w moim M. dołączy metalowa szkatułka zakupiona na Westwing.


A na koniec Witkacy, a w zasadzie kopia jednego z obrazów licznie wyprodukowanych w jego "Firmie Portretowej". Ten został przeze mnie wypatrzona w na targu staroci pod Halą Targową w Krakowie. Ileż było emocji przy jego zakupie, bo przez chwilę miałam nadzieję, że być może to sam Stanisław Ignacy Witkiewicz syn stworzył to dzieło. Po ekscytującym śledztwie przeprowadzonym w bibliotece, gdy pełna napięcia przeglądałam kolejne albumy po to by znaleźć pierwowzór, albo jeszcze lepiej odkryć, że jest to zaginione dzieło wielkiego artysty międzywojnia, okazało się, że to kopia portretu prof. dr. Stefana Szumana z Muzeum Narodowego w Krakowie. Mimo, że to nie oryginała to przygoda była świetna, a sama kopia nie odstaje za wiele od pierwowzoru. Teraz obraz dumnie wisi w naszym przedpokoju. I chyba mu tam dobrze.




Do  następnego
T.