Dziś chciałam się Wam pokazać co nowego zagościło w naszej sypialni. No może nie do końca nowego bo chodzi o nieźle wysłużoną drabinę, którą sprezentował mi tata. Był bardzo zdziwiony, że "chcę mieć w domu takiego grata bo on zamierzał zakończyć żywot tego rupiecia w piecu".
Tak "rupieć" prezentował się pierwotnie.
Drabina już wtedy była piękna, taka poszarzała, z wyżłobionymi szczeblami, i pozostałościami zaschniętej farby w różnych kolorach. Mimo to postanowiłam ją trochę odświeżyć. W końcu po dziesięcioleciach trudnej pracy trafiła na zasłużoną emeryturę do naszej sypialni.
Na początku trochę ją oszlifowałam, tak by nie wychodziły z niej drzazgi, potem pomalowałam na biało, żeby lepiej prezentowała się w naszej sypialni, a następnie przetarłam, po to by uwypuklić jej wiek i pięknie drewno, malowniczo naznaczone zębem czasu fakturze.
Teraz drabina swoją obecnością wypełnia do tej pory pustą ścianę, a jednocześnie służy za wieszak dla rzeczy, które zdejmuje się przed snem, które chcemy nałożyć rano.
Przyznam się, że ta druga wersja nie zawsze jest wcielana w życie, bo rzadko kiedy mam w sobie tyle samozaparcia by wieczorem przygotować "stylizację" na kolejny dzień. Zazwyczaj rano idę na żywioł i wybieram ciuchy adekwatne do nastroju, albo takie, które pierwsze trafią do ręki, bo każda minuta jest wtedy bardzo cenna.
A jak jest u Was?